Szlak wije się po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, liczy około 160km i łączy kilkanaście średniowiecznych zamków. Malowniczo usiany białymi skałkami, naszpikowany historycznymi zakamarkami i pełen udogodnień dla wędrowców. Taki jest Szlak Orlich Gniazd – idealny na pierwszą, kilkudniową wędrówkę!
W maju 2022 roku wyruszyliśmy spontanicznie na liczący około 160km Szlak Orlich Gniazd. Już na trasie uświadomiłam sobie, że dotychczas sama wyznaczałam sobie takie kilkudniowe szlaki i pierwszy raz idę oficjalnie wyznaczoną trasą. Strzał w dziesiątkę! Wracając do domu wiedziałam już, że muszę Wam go opisać na blogu!
W tym poście znajdziesz...
Zalety Szlaku Orlich Gniazd
- bardzo łatwy technicznie (to jest teren wyżynny, a nie górski), najtrudniejsze odcinki to podejścia np. pod Górę Zborów lub w Rezerwacie na północ od Złotego Potoku – krótko, ale stromo w górę, trzeba zacisnąć zęby i zrobić kilka takich podejść
- krótki i do zrobienia w trakcie tygodniowego urlopu
- dużo miejsc do legalnego biwakowania z namiotem
- dużo miejsc do uzupełniania wody (tak w sklepach, jak i w źródłach wody)
- jest trochę asfaltu, ale na większości odcinków jest też przyjemne pobocze
- to wyznaczony szlak turystyczny, a nie jakiś autorsko klejony no-name jak moje dotychczas :)
- spotkacie innych turystów, którzy też idą Szlakiem Orlich Gniazd
- lokalsi wiedzą, że tym czerwonym szlakiem chadzają ludzie z plecakiem
- są sklepiki, w których sprzedawcy oferują karimaty żeby sobie klapnąć w ogródku pod budynkiem (patrz: Kocikowa)
- można po ok. 100km zawinąć się pociągiem i kiedyś łatwo wrócić, by kontynuować trasę
Minusy, wyzwania i trudności na Szlaku Orlich Gniazd
- szlak wiedzie przez kilka rezerwatów, do których nie można wchodzić z psem, ale łatwo je ominąć wyznaczonymi szlakami
- turystyczne miejsca są w sezonie skrajnie oblegane przez turystów i wycieczki szkolne, ceny wywindowane, a z kolei poza sezonem atrakcje i noclegi mogą być zamknięte
- zwiedzanie zamków może wydłużyć wędrówkę nawet o połowę. Ja zrezygnowałam ze zwiedzania zamków z plecakiem i z psami. Pomyślałam, że skupię się na wędrówce i oglądaniu zabytków z zewnątrz, a do zamków wrócę kiedy indziej i „na lekko”.
Kto poradzi sobie na tym szlaku?
Moim zdaniem szlak jest łatwy technicznie i jest na nim wiele udogodnień dla turystów. To sprawia, że odpowiednio rozkładając dzienne odcinki poradzi sobie na nim nawet ktoś, kto nie ma doświadczenia na kilkudniowych trekkingach. To nie jest szlak, który utrudnia wyzwanie dużymi przewyższeniami. Jedyne trudności wynikają z tego, że to po prostu szalenie długi spacer z całym dobytkiem na plecach.
Jeśli planujesz wybrać się z namiotem, warto mieć minimalne doświadczenie w spaniu na dziko, gotowaniu, pozyskiwaniu wody… na przykład z dwudniowych wypadów choćby do pobliskiego lasu. Z drugiej strony, sama swoją pierwszą wędrówkę zrobiłam mając zerowe doświadczenie w tym temacie i nawet nie miałam jak gotować (nie miałam sprzętu, jadłam co znalazłam w sklepach), więc nie będę robić za kocioł, który przygania garnkowi… ;)
Pisałam już kilka postów o tym gdzie nocować w Polsce na dziko pod namiotem, jaki namiot kupić i co jeść podczas takich wędrówek. Przekop tego bloga w poszukiwaniu wskazówek! :)
Szlak Orlich Gniazd – dzienne odcinki (moja propozycja)
Założenia
Jak zawsze, ten szlak chciałam pokonać z Fibi, która jako najmniejszy i najstarszy członek ekipy nadaje nam wszystkim tempo. Pierwszym założeniem było więc dopasowanie dziennych odcinków do jej możliwości. Dziennie chciałam przechodzić maksymalnie 20km, a optymalnie do 15km. Wędrówkę rozłożyłam na kilka dni i chciałam wędrować bez żadnej spiny.
Postanowiłam również, że skrócę trasę ok. 10-15km na początku i na końcu. To asfaltowe odcinki na wjeździe/wyjeździe z Krakowa i Częstochowy, które kompletnie nie dałyby nam frajdy. Już dawno odpuściłam przekonaniu, że dany szlak przejdę tylko wtedy, gdy będę się go trzymać co do centymetra.
Trzecim moim założeniem było spanie w namiocie każdej nocy – na dziko albo na kempingach, w zależności od okazji. Jedzenie planowałam uzupełniać w sklepach, a potem gotować je na kuchence – jak zawsze. Wodę chciałam uzupełniać przede wszystkim poprzez filtrowanie jej ze źródeł, których na Jurze pełno. Gdyby nie było takiej opcji, miałam zaglądać do sklepów, których również nie brakuje.
Poniżej krótkie notki z każdego dnia z uwzględnieniem mijanych atrakcji i sklepów.
Dzień 1: Olsztyn – Złoty Potok (18km)
Dojeżdżamy do Częstochowy pociągiem, z którego dreptamy na dworzec/zajezdnię autobusów miejskich. Tam wsiadamy do busika, który zawozi nas do Olsztyna. Dzięki temu oszczędzamy jeden dzień wędrówki, czyli 17km spaceru po asfalcie, który to odcinek służy jedynie wyjściu z Częstochowy.
W Olsztynie wysiadamy na ryneczku i kierujemy się od razu w stronę Zamku Olsztyn. Omijamy go jednak i idziemy poskakać po okolicznych skałkach, a potem wsiąkamy w las. Las w tej okolicy jest piękny, iglasty i płaski, a wędrówka jest czystą przyjemnością. W międzyczasie omijamy Rezerwat Sokole Góry żółtym szlakiem.
Do Złotego Potoku docieramy po około 17km i w ciągu kolejnych 2km znajdziemy miejsce na nocleg. Niestety, pole namiotowe oznaczone na mapy.cz okazało się nigdy nie istnieć, więc szukamy miejscówki na dziko.
Dzień 2: Złoty Potok – Moczydło (10,5km)
Wczorajszy dzień miał być dużo krótszy, więc trasa na drugi dzień automatycznie się skraca. Dużo czasu zajmuje nam przefiltrowanie wody ze Źródła Spełnionych Marzeń nieopodal Stawu Zielonego i Osady Parkowe.
Dalej szlak wiedzie skrajem Rezerwatu Parkowe. To ładny odcinek, ale męczy nam kilkoma krótkimi, stromymi podejściami. W połowie dziennego odcinka docieramy do Jaskini Ostrężnik, pod którą robimy kilka zdjęć, a trochę dalej dłuższy postój.
Dalej ruszamy Siedlecką Drogą. Niestety droga jest asfaltowa, dojazdowa, leśna, ale na szczęście zamknięta dla ruchu publicznego. Można alternatywnie próbować iść czarnym szlakiem. W maju przez niemal całą długość kwitną drzewa śliwkowe. Zapach jest obłędny.
W miejscowości Trzebniów zahaczamy o pierwszy sklep, pod którym stoi drewniana ława. Zatrzymujemy się tu na obiad. Kasza z konserwą i sosem wchodzi jak złoto.
Miejsce na nocleg znajdujemy 2 kilometry dalej, jeszcze przed Moczydłem, w dzikich sadach przekopanych przez dziki.
Dzień 3: Moczydło – Podlesice (15,5km)
W dobrych humorach ruszamy asfaltową drogą aż do Niegowej, w której z okazji 3 maja odbywają się uroczystości kościelne z udziałem wielu okolicznych zastępów Straży Pożarnej. W tej okolicy gubimy się kilkukrotnie, bo szlak widocznie zmieniał swoje położenie lub oznakowanie nie jest dobrze widoczne. Okej, czasem też po prostu zdarzało nam się zagapić na wozy strażackie albo ładne widoki…
Po 2,5km asfaltu i kolejnych 2,5km pięknych lasów i jeszcze 1km chodnika w Mirowie, w końcu docieramy do kolejnego zamku. To był ciepły dzień wolny, więc nic dziwnego, że okolica pełna turystów przyjezdnych głównie autami i rowerami. Zasiadamy w cieniu, pod sklepem, z widokiem na Zamek Mirów i z okazji dłuższej przerwy raczymy się lodami. Psy łapią trochę snu. Na odchodne kupujemy jeszcze oscypka z żurawiną, który był tak przepyszny, że jego smak potrafię odtworzyć do dziś…
Kilometr dalej czeka na nas Zamek Bobolice z piękną, przystrzyżoną trawą. Droga do niego wiedzie asfaltem, ale pobocze jest wydeptane przez turystów. My idziemy jeszcze dalej i tuż za Bobolicami tłum znika.
Przechodzimy przez las i docieramy do miejscowości Zdów, a potem znów długo idziemy lasem. Mijamy w końcu tory kolejowe, na których nie ma żadnej stacji (jakby Was kusiło tu wracać – nie da się) i ruszamy dalej, wprost na Górę Zborów. To jedno z najpopularniejszych miejsc na Jurze. Podejście jest srogie, ale jesteśmy zmotywowani tym, że po drugiej stronie góry czeka na nas kemping. Na Górze Zborów spotykamy kilkoro wspinaczy, spacerowiczów, turystów i parę młodą na sesji fotograficznej. Większość zostaje tu na zachód słońca, ale my ruszamy w dół.
Dzień kończymy na polu namiotowym w Podlesicach, za które płacimy około 80zł za 2 psy, 2 ludzi i 2 namioty. Rozstawiamy się, kąpiemy i zamawiamy pizzę z pobliskiej restauracji. Z dowozem pod samą bramę kempingu!
Dzień 4: Podlesice – Karlin (ok. 11km)
To pierwszy zaplanowany dzień względnego odpoczynku. Rano wstajemy w swoim tempie i następuje zmiana ekipy – Piotrek wraca do domu i przypadkiem zmienia go Dorota z kanały jaknajwiecej.pl, z którą poznałyśmy się na Instagramie.
Na szlak ruszamy około 10:00, a może nawet później. Wychodzimy z Podlesic prosto w las, który prowadzi nas do kolejnej miejscowości i dalej do popularnej skały, Okiennika Wielkiego. Obchodzimy go z jednej i z drugiej strony, ale przez chaszcze niespecjalnie dostrzegamy pełnię jego walorów. Szkoda, bardzo chciałam go zobaczyć, a może nawet wejść na górę…
Za Okiennikiem zaczyna się nudna wędrówka po asfalcie aż do Żerkowic, w których robimy przerwę pod lokalnym sklepie obok budynku Ochotniczej Straży Pożarnej.
Miejsca na nocleg szukamy na dziko w ramach programu „Zanocuj w Lesie” (pisałam o legalnym spaniu na dziko już na blogu) i znajdujemy je na polanie gdzieś przed Karlinem.
Dzień 5: Karlin – Pilica (16km)
Skoro świt wyruszamy w trasę, napotykając jeszcze stado jeleni. Karlin jest małą miejscowością i bardzo szybko znowu wchodzimy w las. Tu zaczynają się schody, a raczej piach. Gruba warstwa głębokiego, nagrzanego piachu rozciągniętego na całą szerokość ścieżki bardzo nas spowalnia. Raz jest lepiej, raz gorzej… ale przez większość trasy jest gorzej. Sprawy nie ułatwiają łuski pąków topoli (albo leszczyny?) które kleją się do psich łapek i utrudniają marsz. Co kilka minut trzeba je odklejać lub wręcz odcinać. Nie da się ich ominąć – są wszędzie…
Męczymy się w tym piachu przez 2,5km i docieramy do Grodu na Górze Birów. Wygląda nietypowo, jak średniowieczny skansen, ale zgodnie z założeniami ruszamy dalej. Za moment ukazuje nam się najpopularniejszy z zamków na Szlaku Orlich Gniazd – Zamek Ogrodzieniec.
Na stoiskach pod zamkiem atrakcji w bród. Kolejki, balony, ciupagi, diabełki, magnesy i inne cuda. Wagoniki, domy strachów, sceny… Wszystko to, co pamiętam ze swoich wycieczek szkolnych. Nic się nie zmieniło, a wręcz jest jeszcze gorzej… Skusiłam się tylko na frytki i klepnęłyśmy na postój u samego podnóża zamku. Niestety – w akompaniamencie krzyków dzieci z wycieczki. ;)
Tuż za Ogrodzieńcem zgubiłyśmy szlak, który ewidentnie zmieniał swój przebieg. Pobłądziłyśmy trochę między jakimiś winnicami i baldachimami restauracji na tyłach zamku… Ostatecznie postanowiłyśmy na przełaj dojść do asfaltowej drogi i troszkę nadrobić drogi, ale znaleźć szlak.
Z Ogrodzieńca lasem dotarliśmy do Kocikowej – przepięknej, małej wioski, swego czasu wybranej jako najpiękniejsza miejscowość województwa śląskiego. Tam znów zrobiłyśmy sobie przerwę, tym razem pod sklepem. Sklep w Kocikowej to miejsce, które MUSICIE odwiedzić po drodze. Przed budynkiem stoi drzewko magnolii – na pewno go nie przegapicie! Mam nadzieję, że spotkacie Przemiłą Panią Zza Lady. Jeśli tak – pozdrówcie ją od dwóch dziewczyn z dwoma psami, które w maju 2022 szukały noclegu pod namiotem w okolicy. Dała nam namiar na miejscówkę w Pilicy, która jest na wylocie miasta i która mogła przyjąć nas z namiotem mimo że nie było jej na mapach Google. Dzięki tej Pani dzień skończyłyśmy pod prysznicem! Ale samej miejscówki jednak nie mogę z czystym sercem polecić. Powód zachowam dla siebie i właścicieli tego miejsca ;)
Dzień 6: Pilica – Jaroszowiec Olkuski PKP (22km)
Ostatni dzień zaczęłyśmy wcześnie. Pierwszy raz od początku wędrówki poranek był intensywny i ściśle zgrany i zaplanowany czasowo, a nie na lenia – jak wszystkie poprzednie. Tego dnia bowiem musieliśmy zdążyć na pociąg na stacji oddalonej od punktu startu o 22km. To spontaniczna decyzja, bo miałam jeszcze 2-3 dni urlopu. Pomyślałam jednak, że nie ma co cisnąć i ostatni, być może najpiękniejszy odcinek – Ojcowski Park Narodowy – zostawię sobie na deser i wrócę po niego kiedy indziej.
Ten dzień nie był wybitny pod względem walorów wędrówki. Polami i lasami dotarłyśmy do Zamku Smoleń, a pierwszy postój zrobiłyśmy w wiacie pod Jaskinią Psią. Tematycznie. Dalej przez lasy i mniejsze miejscowości, obok zamku w Bydlinie i ciekawego cmentarza uchylającego rąbek tajemnicy o historii regionu, przez stadion piłkarski (dosłownie) i wciąż piękne lasy… aż do Golczowic. Tam chciałyśmy zajrzeć do sklepu i kupić coś ciekawego na ostatni obiad. Niestety, właściciel(?) sklepu stojąc przed sklepem właśnie, i patrząc nam prosto w twarz, stwierdził że nic nam nie sprzeda. No trudno.
Na pobliskim „terenie zielonym” z placem zabaw, siłownią i drewnianą ławą zrobiłyśmy długi, biesiadny postój dojadając to, co nam zostało. Z Golczowic zostały nam tylko 4 kilometry na stację kolejową Jaroszowiec Olkuski. Podeszłyśmy jeszcze sprawdzić czy zaznaczona na mapie stacja benzynowa jest otwarta… Ale to ruina zabita dechami i zamalowana graffiti. Udałyśmy się więc na stację i stamtąd lokalnym pociągiem dojechałyśmy do Katowic, a z Katowic to można już dojechać wszędzie…
Każda wędrówka zaczyna się od pomysłu. Pomysł już masz. Naprawdę BARDZO polecam wędrówkę Szlakiem Orlich Gniazd!