„Rzuć wszystko i jedź w góry”, mówili, „będzie fajnie”, mówili! Tylko nie wspominali, że góry i długie trekkingi naprawdę zweryfikują stopień Twojego przygotowania. Nie mówili też, że na szlaku spotkają Cię różne atrakcje, które sprawią, że na bieżąco będziesz motał plan awaryjny – plan B, a o ten trudno jeśli nie jesteś doświadczony w te górskie klocki.
Wyobraź sobie, że w schronisku, w którym chciałeś spać nie ma już miejsc, a nie przyjmą Cię na glebę – bo nie. Albo że przyjmą Cię z miłą chęcią, ale bez tych sierściuchów na końcu smyczy. Że zaplanowane miejsce na namiot nie nadaje się, bo przez ostatnie dni lało i podłoże jest zbyt grząskie. Albo że idziesz z kimś, kto nie podołał i chciałby wrócić do domu, ale nie ma jak, bo najbliższa stacja kolejowa jest dopiero na końcu Waszej wędrówki. Albo że dopadło Cię załamanie pogody, ale chata, która miała być awaryjnym schronieniem jest zimą nieczynna.
Dlaczego warto mieć plan B jadąc w góry?
Nie muszę się długo zastanawiać, żeby odpowiedzieć Ci na to pytanie.
- wiesz że nie musisz realizować swojego planu na 100%, więc nie stresujesz się i nie gdybasz
- możesz cieszyć się chwilą bez panicznego analizowania warunków i kalkulowania czy dasz radę
- uczysz się elastyczności – jak nie plan A to plan B, jak nie plan B to plan C – zero napinki!
- możesz pozwolić sobie na swobodę i poczuć się niezależnym, bo że wciąż masz sytuację pod kontrolą
- minimalizujesz ryzyko bycia w skrajnej czarnej dupie co dla mnie jest szczególnie ważne gdy podróżuję z psami
Spontaniczne lawirowanie pomiędzy alternatywami w podróży to umiejętność, która przychodzi wraz z pokonywanymi kilometrami.
Pamiętam, że na pierwszych swoich wędrówkach czasem znienacka łapało mnie załamanie pogody, kwatera odmawiała noclegu albo gdzieś nagle nie mogłam wejść z psami.
Miało to swój amatorski urok i znamiona przygody, chociaż czasem ocierało się o skrajną głupotę lub niebezpieczeństwo (jak np. wtedy gdy potrzebowaliśmy jedzenia i wody, a w jedynym sklepie w promieniu 20km nie można było płacić kartą, a nie mieliśmy przy sobie żadnej gotówki, bo wydaliśmy je na podwójny zestaw czeskich kiełbasek z frytkami na jednym z kempingów). Ah!
Z czasem nauczyłam się elastyczności i umiejętności przewidywania niektórych fakapów. Nie chodzi mi o to, by szykować się na wszelkiej maści apokalipsę – chodzi o to, by wiedzieć, że są inne opcje i się na nie otworzyć.

W tym poście znajdziesz...
Awaryjny transport
Szykując się na dłuższy szlak lubię wiedzieć którędy przebiegają najbliższe stacje kolejowe. Jak daleko są od szlaku? Czy są w ogóle czynne? Zdarza się, że niektóre sudeckie dworce istnieją tylko na papierze, a po dotarciu na miejsce zastajesz porośnięty trawą, zarośnięty i zaniedbany placek ziemi, który w latach swojej świetności był centralnym punktem wsi.
Lubię także wiedzieć, czy mam w okolicy kogoś znajomego albo bliższą/dalszą rodzinę. Czy mają auto i prawo jazdy? Czy wiem jak mogę się z nimi skontaktować? Resztę dogada się przez telefon, w razie gdybyś potrzebował, by nagle zabrać Cię z trasy.
Ostatnią opcją awaryjnego transportu jest autostop. Jeśli zależy Ci tylko na podwózce i to nie jest Twój główny środek transportu, to nie musisz się do niego wybitnie przygotowywać. Wystarczy stanąć w odpowiednim miejscu. Polecam wybrać taką drogę, która prowadzi do Twojego celu i takie miejsce, w którym łatwo będzie się zatrzymać kierowcy. Podróżując autostopem z psem pamiętaj o zadbaniu o bezpieczeństwo jego i pasażerów oraz – po prostu – posprzątaj po sobie sierść lub ślinę psa.

Awaryjne spanie
Zazwyczaj mam ze sobą namiot i mogę go awaryjnie rozłożyć… gdziekolwiek. Jeśli mam czas i możliwość zrobić to zgodnie z prawem, to miejsca na nocleg szukam oczywiście na mapach Banku Danych o Lasach, w ramach programu Lasów Państwowych „Zanocuj w lesie”.
Jeśli potrzebuję minimum cywilizacji, szukam schronisk, kempingów oraz domków – to dość tanie rozwiązania. Jeśli mam pieniądze i przymus, szukam agroturystyk.
Totalnie awaryjnym wyjściem jest kontakt ze znajomymi lub rodziną (patrz: wyżej, transport), zasięgnięcie informacji i pomocy na grupach na Facebooku dedykowanych danemu regionowi, zapytanie na Stories na Instagramie albo zapukanie, po prostu, do najbliższego domu.
Awaryjna gotówka
Idąc w góry przeważnie płacę kartą lub telefonem. Dzięki temu nie noszę ze sobą ciężkich monet, a po powrocie mogę łatwo podliczyć wydatki z całego wyjazdu. Ale te kilkadziesiąt złotych „na czarną godzinę” też zawsze mam, bo nawet w Polsce są sklepy, usługi i atrakcje turystyczne, w których za bilet, przekąskę lub obiad nie zapłacimy kartą.
Gotówkę utykam trochę tu, trochę tam, w razie gdyby jakaś część mojego plecaka zamokła, została skradziona albo bym ją najzwyczajniej w świecie zgubiła.
Wśród tych schowków jest jedno rozwiązanie, które bardzo lubię – cashstash. To mały, wodoodporny pojemnik w formie breloczka, który pomieści jeden banknot dowolnej waluty świata. Dzięki temu choćby nie wiem co, zawsze mam kasę choćby na powrót do domu.
Awaryjne jedzenie i woda
Zdarzyło mi się, że podczas wędrówki upatrzony i wymarzony sklep okazał się zamknięty. Czasem dlatego, że to była niedziela, a czasem dlatego, że to stary spożywczak pamiętający lata 80. i jest okratowany, zabity dechami i zamknięty na osiem kłódek od co najmniej 10 lat. Tak, tak szczegółowy opis przyszedł mi z wyjątkową lekkością, bo dokładnie przed takim sklepem stanęłam podczas wędrówki po Górach Bardzkich i Sowich.
Zawsze staram się uniezależnić od sklepów, bo lokale usługowe na wsiach bywają kapryśne. A to są zamknięte w ten wtorek, bo Pani Grażynka musiała po kury do wsi obok pojechać, a to są tylko do 14… Albo właściciel Zbyszek ma przerwę od 12:00 do 16:00… Mniej kapryśne są większe sklepy i sieciówki, takie jak Groszek, Rabat, Dino… Ale tu z kolei zawsze mam problem co zrobić z psami, gdy wchodzę do takiego większego sklepu.

Raczej nie kupuję wody – wolę ją filtrować, uzupełniając zapas przy każdej możliwej okazji. Jeśli chodzi o jedzenie, lubię mieć jakąś kaloryczną przekąskę „na czarną godzinę”, np. orzeszki ziemne (bez soli, która tylko zwiększy pragnienie), czekoladę (patrz na skład, >500kcal tym lepiej), miód…
Jeśli zabraknie mi wody lub jedzenia i naprawdę nie mam możliwości dotarcia do żadnego sklepu, łapię stopa albo pukam do najbliższych domów z prośbą o małą pomoc.
Fakap pogodowy
Polska to przyjemny kraj do długich wędrówek, bo pogoda tutaj jest dość przewidywalna. Dlatego przygotowując się na ewentualne fakapy pogodowe, zaglądam do prognoz pogody z kilkudniowym wyprzedzeniem. Wolę zapobiegać, niż leczyć. Mam kilka ulubionych i sprawdzających się pogodynek:
- m.meteo.pl – pozornie skomplikowana, ale warto nauczyć się analizować te wykresy
- yr.no – norweska alternatywa dla meteo dla porównania
- mountain-forecast.com – pogoda dla poszczególnych wierzchołków wraz z komentarzami zdobywców
- windy.com – kolejna prognoza do potwierdzenia pogody plus dokładne informacje skąd wieje i dokąd zmierza?
Będąc w terenie szczególnie przydaje mi się ta ostatnia, bo pozwala ocenić prędkość przesuwania się oraz kierunek wiatru, burzy, ściany deszczu. Czasem wykorzystuję też kamery online, by sprawdzić jaka pogoda jest w miastach lub na szczytach, do których zmierzam lub z których wracam (o ile potrzebuję takiej informacji) – to pomaga w rzeczywistym, a nie tylko „wykresowym” rozeznaniu co się dzieje wokół nas.
Jeśli fakap pogodowy zaskoczy mnie znienacka, szukam wiat (na grupie Wiating, ale i na mapach, np. mapy.cz), schronisk, najbliższych domów albo sięgam po telefon i szukam awaryjnego transportu (patrz: wyżej – transport).
Fakap związany z psami
Podstawowym sposobem radzenia sobie w takich sytuacjach jest dobrze wyposażona apteczka. Post o zawartości naszej apteczki jest w przygotowaniu i niebawem ujrzy światło dzienne. Wrzucę tu link jak tylko się pojawi! Jeśli pilnie potrzebujesz informacji o tym co zawiera nasza apteczka, napisz do mnie na Instagramie.
Jeśli nie jestem w stanie poradzić sobie sama, dzwonię do weterynarza. Mam kontakt do „mojej Pani weterynarz”, która wie co wyczyniamy w tych górach. Jeśli idę na dłuuugą wędrówkę i mijam kilka miast, to zawsze przed wyjazdem sprawdzam lokalnych polecanych weterynarzy i zapisuję sobie do nich kontakt. Jak się tam dostaję? Zależy gdzie jestem i jakie opcje mam do dyspozycji – patrz: transport.

Awaryjna pomoc dla mnie
Kontuzja, złe samopoczucie, wypadek… zdarza się. Opcje są dwie: albo wezwać ratowników, albo znajomych.
Żeby skorzystać z tej pierwszej opcji, mam ściągniętą na telefon aplikację Ratunek. To aplikacja stworzona przez Polkomtel i służby ratunkowe. Za pomocą jednego przycisku wezwę pomoc, a aplikacja sama przekaże ratownikom moją lokalizację i dane osobowe.
Aplikacja jest darmowa i do pobrania w sklepach typu Google/App Store. Nie zdarzyło mi się jeszcze z niej korzystać, co mnie akurat bardzo cieszy.😉
Nie miałam do tej pory tak poważnego wypadku lub tak kryzysowej sytuacji, bym nie mogła poradzić sobie innym sposobem i musiała wzywać GOPR. Zazwyczaj w pierwszej kolejności do nagłej pomocy lub ewakuacji angażuję znajomych lub rodzinę – niech GOPR pomaga tym, którzy naprawdę potrzebują ratunku.
Jeszcze raz, bo bardzo zależy mi, żeby to podkreślić – nie chodzi mi o to, by szykować się na wszelkiej maści apokalipsę – chodzi o to, by wiedzieć, że są inne opcje i się na nie otworzyć. Bo czasem trzeba improwizować i wtedy warto wiedzieć jakie mamy opcje.
Patroniteeeeeee! :)