Otulona Parkiem Narodowym dello Stelvio i rozciągająca się na 12 kilometrów wzdłuż potoku dolina di Rabbi jest… onieśmielająca. Jej najcenniejszym surowcem jest woda, której zresztą mieszkańcy podporządkowali swój byt budując tartaki wodne i drewniano-kamienne pasterskie gospodarstwa. Przez wieki Val di Rabbi zachowała swój typowy, alpejski klimat, a tradycja do dziś dosłownie wybrzmiewa z tych stoków!
Trafiłam między innymi na parking Coler położony daleko za Piazzolą, ostatnią większą miejscowością doliny di Rabbi. Stąd ruszyłam jeszcze wyżej w poszukiwaniu trzech wodospadów zwanych Cascate di Saent, a stamtąd z kolei chciałam zejść w dół w poszukiwaniu najprawdziwszego mostu wiszącego nad przepaścią… i kolejnym wodospadem!
11,8km | szacowane 4:30h czasu przejścia | 599m wzwyż, 816m w dół
pełną mapę i dane zobaczysz po kliknięciu na „show on map” lub tutaj
wybaczcie, w Dolomitach nie działa mapa-turystyczna, która ładniej pokazuje parametry trasy…
W tym poście znajdziesz...
Przebieg trasy
Z parkingu w górę wschodnim brzegiem
Korzystając z podwózki wysiadamy na parkingu Coler, który jest ogromny i jak podejrzewam, latem przeżywa prawdziwe oblężenie. Są tu toalety, plac zabaw, ławki i drobna infrastruktura. Szybko zakładamy raczki i kierujemy się w stronę drewnianego mostu. Nie przecinamy jednak rzeki. Zostajemy na wschodnim brzegu i zaczynamy mozolny marsz pod górkę wyznaczonym szlakiem letnim. Taki wybór jest podyktowany ukształtowaniem terenu. Po tej stronie szybciej dosięga nas słońce, które dodaje otuchy w mroźny, alpejski poranek.
1,5km dalej docieramy do kolejnego mostu i tym razem przechodzimy na zachodni brzeg potoku. Stąd blisko do Malgi Stablasolo, czyli chaty, która latem pełni rolę schronisko-baru. Teraz, zimą, jest zamknięta, więc nagrywam kilka stories z mapą regionu wywieszoną na ścianie budynku i ruszamy dalej.
W tym miejscu schodzimy ze szlaku, by znów przedostać się na wschodni brzeg, na ścieżkę Sentiero delle Cascate. Dzięki temu w szczycie doliny zrobimy małą pętlę, a nie trasę tam-i-z-powrotem (nie lubię takich szlaków). Do wodospadów pozostał nam najtrudniejszy kilometr, który z początku łagodnie wznosi się w górę, a potem zygzakiem wspina 100 metrów wzwyż. Z kilkoma postojami na oddech, po 30-40 minutach docieramy do podnóża wodospadu di Saent.
Cascate di Saent
Ten wodospad to tak naprawdę 3 wodospady rozdzielone skalnymi półkami. Idąc od dołu docieramy najpierw do dolnego, by chwilę później wspiąć się na wysokość wyższego uskoku wody i przeciąć rzekę Rabbies u jego podnóża. Skute lodem kaskady robią duże wrażenie – no kurcze, w Polsce takie widoki nie są codziennością.
Pod wodospadem są barierki, które ograniczają przejście dalej (tak do wodospadu, jak i upadek w dół zbocza), ale widziałam ślady wskazujące, że ktoś przechodził bliżej wody. Ja nie próbuję – jest styczeń, skały są śliskie, a woda lodowata. Dziękuję, popatrzę!
Z kładki obok wodospadu ruszamy dalej, aż do miejsca wypoczynku, czyli polanko-tarasu wyposażonego w dwa stoły piknikowe. Nad samym wodospadem nie ma zbyt wiele słońca, więc postanawiamy zatrzymać się na tym tarasie na herbatę i włoską czekoladę.
Skok w bok na Doss de la Cros
Pijąc herbatę dostrzegam krzyż wbity w ziemię na zboczu kilkadziesiąt metrów nad nami. Na mapie widzę, że może to być Doss de la Cros. Nie do końca wiem co nas tam może zastać, ale jesteśmy ok 300 metrów i 10 minut drogi od miejsca docelowego, więc postanawiamy sprawdzić to osobiście. Jeśli coś Wam się nie zgadza – 300 metrów i 10 minut? – i sądzicie, że się pomyliłam, to od razu zaprzeczam. Takie jest tam, szalone, przewyższenie.
Szlak na Doss de la Cros jest bardzo stromy i zygzakowaty, dlatego pokonanie 300 metrów zajmuje tyle czasu. Na szczycie szlaku stoi widziany z dołu krzyż, a także duża, drewniana chata. Jest zamknięta, ale „Doss” w nazwie sugeruje, że jest to schronienie, noclegownia, coś w rodzaju naszych chatek-wiatek w Polsce? Nie jestem tego pewna – być może ktoś to kupił i to stara, historyczna, ale sprywatyzowana posiadłość i tylko właściciel ma do niej klucz?
Obok chaty znajduje się punkt widokowy na dalszą część doliny, rozpłaszczającą się aż do podnóża Cima Sternai. Przestrzeń robi wrażenie, i pewnie dlatego ktoś postawił tu drewnianą ławkę. Mogłyśmy sobie zrobić przerwę w tym miejscu, zamiast na dole!
Oprócz chaty, krzyża i punktu widokowego jest tu tez mnóstwo śladów wilków. Ruszamy w dół.
Prosto w dół wzdłuż Torrente Rabbies
Wracamy tą samą doliną, ale po przeciwległej stronie strumienia. Ot, odmiana. I dopóki idziemy w słońcu, wszystko jest w porządku. Problemy zaczynają się, gdy zbliżamy się coraz bliżej miasta, gdzie słońce nie gości tak często.
Droga powrotna zaskakuje ilością lodu. To bardzo ważne, by podczas wyjazdu w Alpy przewidywać stan szlaku i brać pod uwagę nasłonecznienie poszczególnych stoków. Wracając zboczem zorientowanym na północ, przez kilka kilometrów borykałyśmy się z ogromnymi połaciami lodu. Zdawało się, że ktoś go, jak polewę, rozlał na szlak i dla niepoznaki przykrył śniegiem. Zaliczyłyśmy kilka dupozjadów, a trasa znacznie się wydłużyła.
Docieramy w końcu do starego, XVIII-wiecznego tartaku wodnego, w którym dawniej wstępnie obrabiano drewno znoszone z doliny. To ciekawy element historii tego obszaru – woda w dolinie di Rabbi do dziś jest uważana za cenny surowiec. Dawniej do pracy, a dziś służy zdrowiu – niżej w di Rabbi znajdziecie termy, w których można się napić takiej wody źródlanej.
Mijamy tartak i idziemy oblodzonym szlakiem jeszcze kilkaset metrów, aż w końcu docieramy do głównego celu naszej wycieczki – mostu wiszącego.
Ponte sospeso, czyli most wiszący
Po napisaniu tej sekcji okazało się, że jest ona tak długa, że dla porządku nadaje się na osobny post. Bardzo zależało mi, by nie oszczędzać na objętości i otwarcie opowiedzieć o szansach i zagrożeniach serwowania psy takich atrakcji. Pełną treść tej sekcji znajdziesz w specjalnym poście dedykowanym tylko tej atrakcji – Przejść most wiszący z psem – głupota czy okazja na ciekawy trening?
Zostawiam tu kilka najważniejszych myśli i zdjęć:
Uwaga, most wiszący to niecodzienna atrakcja dla psów i zmuszanie psa do przejścia takiej przeszkody może negatywnie wpłynąć na psią psychikę (stres, trauma, strach, utrata zaufania, lęk wysokości, potrzeba ucieczki) i fizyczność (metalowe kraty + łapy i pazury). Przeczytaj dlaczego JA uznałam, że MOJE psy dadzą radę sprostać temu wyzwaniu, zanim zabierzesz tam swojego podopiecznego!
Tam w podróży nie możemy sobie pozwolić na niepewność, lęki, zepsuty humor, bo cała frajda z wyjazdu poszłaby w piach. Ale nie mogę wymagać od psów, by sprostały tym wyzwaniom, skoro wyjazdy to tak naprawdę nasza, ludzka zachcianka.
W związku z tym spoczywa na mnie odpowiedzialność przygotowania psiej psychiki na takie próby.
W tym celu wykorzystuję każdą okazję na mały trening i staram się zapoznawać moje psy z różnymi bodźcami, sytuacjami, nawierzchniami, dźwiękami, smakami czy zapachami. Trenuję na różnych nawierzchniach i w różnych sytuacjach. Z różnymi nagrodami, o różnych porach dnia i roku oraz w różnym rozproszeniu.
Ale…
W tym wszystkim cenniejsze jest dla mnie zapoznanie psa z jakimś nowym bodźcem, niż wypracowanie super tip top reakcji na niego i perfekcyjne wykonywanie jakiegoś zadania. Innymi słowy, nie chodzi mi o zajebiste przepracowanie jakiejś ekskluzywnie rzadkiej sytuacji, w której pies poradzi sobie dzięki wydanej komendzie – bo nie przewidzę wszystkich takich sytuacji. W podróży, jak i w życiu, potrzeba szerszej perspektywy. Dlatego tak ukierunkowuję trening, by budować w psie pewność siebie, samodzielność i właśnie tę szerszą perspektywę świata.
Koniecznie muszę przy tym podkreślić, że nie chodzi o zarzucenie psa bodźcami. Praca z psem nie polega na wymaganiu od niego nieosiągalnych sukcesów i łapaniu każdej okazji, żeby psa perfidnie na siłę „sprawdzać” i „testować”. To prosta droga do utraty zaufania oraz zgaszenia i straumatyzowania swojego podopiecznego.
Wierzę, że zbalansowany i dopasowany trening oparty na szukaniu takich mikro-okazji sprzyja nie tyle radzenia sobie z konkretnymi sytuacjami, co budowaniu samodzielności i pewności siebie u psa niezależnie od sytuacji, warunków i rozproszeń.
Dla kogo jest ten szlak?
Sama wędrówka w gości do wodospadu di Saent nie jest trudna technicznie, ale wymaga dobrej kondycji fizycznej. Z pewnością nie jest to spacer dla osób mało aktywnych, które mają problem z poruszaniem się po stromych szlakach. Tym wprawionym w bojach polecam zabrać kijki – dodatkowe punkty podparcia bardzo przydają się na tym szlaku.
Zarówno kondycyjnie, jak i fizycznie poradzi sobie tu każdy zdrowy pies. Na trasie nie ma wielkich kamieni ani dziur do przeskakiwania. Szlak wiedzie raczej ścieżką, czasem pojawiają się pojedyncze schodki-uskoki.
Ze względu na zygzaki i off-roadowe, wąskie szlaki, nie jest to wędrówka dla osób poruszających się na wózku lub z wózkiem.
Jeśli zastanawiasz się nad przejściem przez wiszący most, zobacz dodatkowo mój post o tej atrakcji. Tam szerzej rozpisuję się o tym jaki człowiek, jaki pies i pod jakimi warunkami poradzą sobie na ścieżce nad przepaścią.
Dlaczego warto?
Bo w tej dolinie niema nic a nic, oprócz dwóch chat i trzech wodospadów. Podczas całej wędrówki przez 5 godzin nie spotkaliśmy nikogo. Gdy wchodziłam na Doss de la Cros, zorientowałam się, że podczas postoju na tarasie zostawiłam na jednej z ław piknikowych moją lustrzankę. 30-40 minut później zeszłyśmy w dół, a aparat dalej tam leżał.
A dlaczego warto na most? Bo kurde, to jest wiszący most, no. Często takie atrakcje spotykacie na spacerach?
Jak dojechać?
Jeśli jesteś zmotoryzowany, najlepiej zaparkować na parkingu Coler, odwiedzić wodospady, wrócić z powrotem na parking i podjechać w stronę wiszącego mostu. Dzięki temu zaoszczędzisz kilka kilometrów wędrówki schowaną w cieniu doliną.
Jeśli poruszasz się transportem publicznym, sytuacja się komplikuje. Nie jestem pewna, czy dojedziesz tu autobusem. Rozkłady wskazują, że dojeżdża tu autobus B640, ale tylko do parkingu przy kempingu Al Plan? Najlepiej zorientować się na miejscu i o danej porze roku – w tym regionie transport miejski jest uzależniony od warunków na drogach.
Przydatne informacje
- jesteś na terenie włoskich Dolomitów grupy Ortles – panują tu inne warunki, niż w polskich górach. Upewnij się co do pogody i stanu szlaku oraz zanotuj numery lokalnych służb medycznych, zanim wyruszysz w drogę! Dbaj o swoje bezpieczeństwo!
- wędrujesz granicą Parco Nazionale dello Stelvio – to obszar chroniony, jesteś tu tylko gościem! Więcej informacji o parku znajdziesz na ich stronie – PARCONAZIONALE-STELVIO.IT
- wstęp jest bezpłatny – zarówno dla Ciebie, jak i dla Twoich psów
- trzymaj psy na smyczy! Ten Park to ostoja wielu dzikich, typowo alpejskich zwierząt (kozice, koziorożce…), ale także wilka, niedźwiedzia, rysia, świstaka czy orła przedniego – populacja dwóch ostatnich jest w tej okolicy, cóż, imponująca!
- oprócz wyjścia wyżej lub niżej w dolinę w dolinę, nie ma jak rozszerzyć tej wędrówki – zobaczyłeś tu wszystkie najważniejsze/najciekawsze miejsca!
Słowniczek włosko-polski
Na potrzeby Twojego przyszłego wyjazdu do Włoch i zrozumienia niektórych słów z alpejskich postów!
- val – dolina
- Dolomiti – Dolomity
- Trentino Alto-Adige – rejon Trydent Górna-Adyga
- Trento – Trydent
- parco nazionale – park narodowy
- parco naturale – park krajobrazowy
- cascate – wodospad
- malga – chata
- doss – miejsce noclegowe
- sentiero – szlak
- Guerra Bianca – Biała Wojna (część I Wojny Światowej zlokalizowana w rejonie Dolomitów)
- sciopero – strajk
- ferrovia – kolej szynowa
- funivia – kolejki ogólnie
- cabinovia – kolejka gondolowa
- seggiovia – kolejka krzesełkowa
- torrente – potok
I tyle!