Zakładając tego bloga wiedziałam, że chcę promować aktywny wypoczynek z psem i szwendanie się po górskich zakamarkach. Kilka dni temu zapytałam odbiorców na moim instagramie: „dlaczego nie wyjeżdżasz w góry? Co się powstrzymuje?”. Niespodziewanie odpowiedzi było naprawdę dużo!
Wiele z nich powtarzało się, ale były też takie, które zupełnie mnie zaskoczyły.
Pomyślałam, że dobrze będzie ująć problem w dłuższym tekście, dlatego dziś zapraszam na post w którym bezpowrotnie obalimy kilka mitów! Jeśli ciągnie Cię do gór, ale uważasz że nie masz na to czasu lub nie stać Cię na przygodę to jestem pewna, że ten post rozwieje Twoje wątpliwości.
Latem 2021, po 2 latach, zadałam Wam to pytanie ponownie. Z Waszych odpowiedzi wyłuskałam jeszcze kilka wyjazdoprzeszkadzaczy. Post został zaktualizowany!
W tym poście znajdziesz...
- 1 Brak wolnego czasu / Brak urlopu
- 2 Mam za daleko do gór
- 3 Brak auta i/lub prawa jazdy
- 4 Nie mam towarzysza
- 5 Mam kiepską kondycję
- 6 Boję się pogody
- 7 Nie mam pieniędzy, a wyjazd w góry dużo kosztuje
- 8 Nie mam specjalistycznego sprzętu
- 9 Boję się, że się zgubię; góry wymagają specjalnych umiejętności
- 10 Moje psy nie potrafią się zachować, nie są dobrze zsocjalizowane
- 11 Nie lubię tłumów
- 12 Przytłacza mnie myśl o organizacji, szukaniu, sprawdzaniu
- 13 Boję się dzikich zwierząt
- 14 Jestem zbyt leniwy/a
Brak wolnego czasu / Brak urlopu
Organizując swoje pierwsze wyjazdy studiowałam i pracowałam na etacie. Korzystałam z każdej okazji, by wziąć jak najmniej urlopu uzyskując jak najwięcej dni wolnych – na przykład w majówkę, Boże Ciało, Święto Niepodległości, Matki Boskiej różnorakiej i tak dalej… Jeśli takich okazji nie było cieszyłam się nawet wolnym weekendem, to w końcu dwa dni, jeden nocleg. Albo nawet trzy jeśli w pociąg wsiądziesz jeszcze w piątek prosto z pracy!
Zdaję sobie sprawę, że w odbywaniu krótkich wycieczek pomogło mi miejsce zamieszkania (Wrocław, pociągiem 1 do 3 godzin w Sudety). Ale o dziwo w odpowiedziach na moje pytanie na brak czasu skarżyli się właśnie głównie Ci, którzy mieszkają dość blisko gór. Czemu?!
Mam za daleko do gór
Trudno mi z tym dyskutować, bo nie powiem Ci – „to się przeprowadź” albo „to przyjeżdżaj chociaż na 1 dzień”, bo to puste przebiegi by były, nie? Ale myślę sobie, że gdybym mieszkała na przykład nad morzem, próbowałabym eksplorować tamte okolice. Na przykład z pomocą Generatora Dzikości, w którym możesz wylosować swój podróżniczy mikrochallenge :)
Aż mi się przypomina czas kiedy byliśmy na Mierzei Wiślanej i zdobywaliśmy jej najwyższy szczyt. Wielbłądzi Grzbiet, 49,5m n.p.m. Ostatecznie chodzi o przygodę, prawda?
Brak auta i/lub prawa jazdy
Nooo! Ja do lata 2020 prawo jazdy miałam, ale auta już nie. Praktycznie nie jeździłam w góry autem, bo w porównaniu z pociągiem jest to bardzo niekorzystna finansowo opcja. No chyba że jakiś długi roadtrip zahaczający o góry.
Mimo że pociągi ograniczają naszą mobilność i narzucają „presję” czasu, to są niewątpliwie tańsze niż auto. A jeśli jesteś uczniem lub studentem (zakładam że głównie tacy nie mają prawka) to masz dodatkowe zniżki na przejazdy. Bajka!
Od 2020 mamy T-REXa i pomimo posiadania auta wciąż wolę pociąg. Nie muszę robić pętli do parkingu, jest taniej, nie muszę się martwić czy moje auto jeszcze stoi po nocy spędzonej w górach i nie stresuję się zmęczeniem za kółkiem podczas powrotu. Auto służy mi teraz głównie do docierania do miejsc, w które nie dałabym rady dostać się pociągiem. Ale to kompletnie inna para kaloszy! Inny wymiar podróżowania, nie lepszy, nie gorszy, po prostu inny. Wciąż wolę pociąg!
Aktualizacja 2024: teraz mam też Kefira, dla którego przebywanie wśród ludzi jest bardzo stresujące, więc siłą rzeczy przerzuciliśmy się na auto. T-REX ma już ponad 20 lat, więc nie zostało nam dużo czasu. ;) A Kefir jest jeszcze młody (9 miesięcy w styczniu 2024), więc nie mogę się doczekać, aż w sezonie będziemy więcej podróżować i przepracowywać więcej nerwowych sytuacji – także jazdę pociągiem.
Dla fanów adrenaliny jest jeszcze autostop. Nieczęsto podróżuję tym sposobem, ale jak już to przypadkiem i z przytupem – serio. Mówili mi że ciężko złapać stopa z jednym psem, ja złapałam go z trzema psami i kumpelą. To w ogóle był szalony dzień, ale udowodnił mi, że jak się bardzo chce to trzeba próbować!
Nie mam towarzysza
Też na początku nie miałam z kim jeździć. Nie powstrzymało mnie to, wręcz przeciwnie – z Fibi zwojowałyśmy kawał gór i lasów. Było czasem strasznie, czasem śmiesznie, ale tak ogólnie – fantastycznie! Wędrując samemu trzeba trochę więcej nosić (nie podzielisz się z kompanem że Ty niesiesz żarcie, a on spanko), o wszystko trzeba zadbać samemu, ale ta satysfakcja i cisza na szlaku – mmmm! Bezcenne!
Przelazłam 70km sama podczas trekkingu bokiem Ziemi Kłodzkiej i potwierdzam, że to ciekawa przygoda. Polecam ją tym, którzy trochę pewniej czują się z radzeniem sobie w samotności. Ale nie demonizujmy – cywilizacja w Sudetach jest zawsze w zasięgu 2-3 godzin z buta.
Jednak jeśli nie czujesz się pewnie w solowych eskapadach, krzyknij ludziom, że ciągnie Cię w góry. Podnieś z kanapy rodzinę, przyjaciół, znajomych lub znajomych znajomych. Jeśli masz odwagę spróbuj na Facebooku – może w Twoim środowisku są osoby, które też chcą ruszyć się z domu? Być może nawet ich o to nie podejrzewasz! Jest jeszcze jeden sposób – grupy tematyczne. Na niektórych znajdziesz miłośników gór – Sudety z plecakiem, Beskidomaniacy, Tatromaniacy itd, inne dedykowane będą specyficznej grupie niebezpośrednio związanej z górami, na przykład Podróżniczki dla kobiet lub Wędrówki z psem dla… wiadomo. :) W każdej z tych grup często widuję ogłoszenia „Hej! Ktoś wybiera się w góry w przyszły weekend?„. Można tam znaleźć nie tylko kompana, ale i transport!
Mam kiepską kondycję
Hej hej, zastanówmy się czy myślimy o górach w ten sam sposób? Przypomnij sobie obrazki z podręcznika od geografii – każda góra jest na początku jakąś łąką! Góry to skaliste szczyty, ale też łagodne wzniesienia. Wystarczy poszukać czegoś dla siebie. Jakiejś krótkiej trasy z łatwym dojazdem i schroniskiem po drodze, by móc się zatrzymać na naleśniki i mlaszcząc podziwiać krajobrazy. Może znajdziesz coś w propozycjach jednodniowych wędrówek?
Wszystko zależy od tego jak dobrze zaplanujesz trasę i czy dobrowolnie wsadzisz się na „podejściową minę”. Pewnie będzie trochę pod górkę, bo w końcu jedziesz w góry, ale no co zrobisz – posapiesz trochę, a widoki ze szczytu wynagrodzą ten wysiłek. ;)
Pamiętam jak na jednej z grup dla miłośników gór pewna Pani napisała o swoim 11-letnim synu: „zapytał mnie – mamo, dlaczego góry są takie ładne i nie chce się tam iść, ale jak już się dojdzie to nie chce się z nich zejść?” :)
Boję się pogody
I tu bym mogła rzec – słusznie. Na warunki atmosferyczne nie mamy wpływu. Nie wyczarujemy słońca, ale dzięki technologii i nauce możemy przewidzieć deszcz i odpowiednio przygotować się na tę okoliczność.
Planując swoje wycieczki bardzo rzetelnie sprawdzam pogodę. Nie polegam jedynie na jednym źródle, zwykle konfrontuje kilka jednocześnie. Serwisy z których korzystam to na przykład Meteo ICM, norweskie yr.no lub Mountain Forecast. Koniecznie sprawdzam też komunikaty pogodowe dla danego regionu wydane przez ICM oraz lokalne górskie służby. Raczej unikam wróżek z popularnych portali informacyjnych :)
Nauczyłam się też, że deszcz to nie koniec świata. Mamy kurtki przeciwdeszczowe – i ja, i psy, i nawet narzutkę na plecak mamy. A jeśli rozpada się bardzo, to chowamy się pod wiatą. Dużo gorszy jest upał! Pokrzyżował nam niejedną wędrówkę. Jak jest zimno to z łatwością się doubierasz. Jak jest za gorąco, to w pewnym momencie nie masz już jak się schłodzić.
Paradoksalnie, dużo bardziej wolę wędrować wiosną lub jesienią. Wtedy pogoda jest pewniejsza, niż latem. Burze lubią upalne dni, a jesienią i wiosną co najwyżej popada deszcz. A jak już ustaliliśmy – deszczu nie ma się co bać. A, zima! O przygotowaniu do zimowej wędrówki napisałam już kilka słów na blogu.
Jeśli widzę, że zbierają się ciemne chmury zaglądam na Windy.com. To apka, która w interaktywny sposób przedstawia zmiany w pogodzie. Sprawdzam tam nie tylko dokładną prognozę dla regionu, ale przede wszystkim kierunek chmur. Dzięki obserwacji z minionej godziny mogę przewidzieć czy w ciągu kolejnej godziny chmury mnie dogonią, miniemy się, powstanie nowa komórka czy może jeszcze coś innego? Dzięki Windy wędrowałam spokojnie po Ziemi Prudnickiej. Za mną czaiła się potężna chmura strasząca wyładowaniami i grzmotami, ale wiedziałam, że całkiem się miniemy. Dokończyłam wędrówkę w pełnym słońcu.
Innym razem (zdjęcie na górze) odwiedziłam Olsztyn pod Częstochową. Chmury zapowiadały gwałtowne oberwanie chmury, ale dzięki prognozom wiedziałam, że mam jeszcze około godzinę. Auto było w pobliżu, więc mogłam wyczekać niemal do ostatniej chwili. Chodziło o coś innego – o drona, który wilgoci bardzo nie lubi. Wiedząc, że mam jeszcze trochę czasu zdecydowałam się wypuścić Komarka w powietrze. To była jedna z najpiękniejszych sesji o zachodzie słońca, serio!
I jeszcze jeden przykład – gdy pogoda jest wątpliwa to mam pewność, że przepłoszy ludzi. Dzięki temu podczas jesiennej wycieczki do Adrspachu miałyśmy z mamą najpopularniejsze czeskie skalne miasteczko niemal wyłącznie dla siebie!
Nie mam pieniędzy, a wyjazd w góry dużo kosztuje
To zależy. Bo jeśli jedzie się do górskiego hotelu ze śniadaniem, jada obiady w knajpach na mieście i zahacza o główne zabytki to faktycznie, budżet po takiej eskapadzie wymaga pierwszej pomocy. Ba, nawet jeśli jedzie się do schroniska górskiego, wszamie tam „swoje” śniadanie, wykupi jakiś obiad i cały dzień będzie się w ramach przygody biegać po szlakach to budżet mniej się ukruszy, ale wciąż nie będzie to TANIO.
Ja od początku dążyłam do tego by nie przepłacać za moje podróże i szukać najtańszych rozwiązań. Szybko okazało się, że tanio wcale nie oznacza mniej komfortowo. Podróżuję z własnym namiotem, więc za nocleg nie płacę nic lub maksymalnie 20zł za noc. Za namiot, nie za osobę, więc kwotę dzielimy na współpodróżników. Dbam też o to, by gotować sobie samemu. Muszę nosić palnik, kartusz i jedzenie – to dodatkowe kilogramy na plecach, ale więcej kasy w portfelu. Podczas wędrówek zakupy robię w małych sklepikach. Będziecie w szoku jak okaże się, że zwykły snickers kosztuje połowę ceny, którą znamy z marketów.
W efekcie jestem w stanie wyżyć tydzień w górach za 200zł. Z dojazdem, z jakimś noclegiem w schronisku nawet. Wymaga to ode mnie dużej samodzielności, ale nie od razu Rzym zbudowano! Na początku można spróbować znaleźć tanie bilety kolejowe albo przejazd blablacarem (często tańszy niż pociąg). Zaplanować spanie w schroniskach albo może u jakiejś znajomej znajomego? Do tego gotować sobie samemu – palnik i kartusz zwrócą się po pierwszej wycieczce. A gotowanie naprawdę wygląda tak jak w domu!
Nie mam specjalistycznego sprzętu
A na spacer masz? To masz wszystko, by wyjechać na łatwą wycieczkę w góry.
Ja na swój pierwszy trekking pojechałam z plecakiem, w „dość wygodnych” bojówkach i flanelowej koszuli. Tylko buty kupiłam sensowne, ale i tak najtańsze z Decathlonu. Nie mieliśmy palników, kartuszy. Namiot kupiłam na hurra, ale wiedziałam już jaki mi się przyda. Potem w sumie i tak okazał się za ciężki dla jednej osoby. Kupiłam śpiwór i karimatę. Ale to na trekking!
Na jednodniową wycieczkę potrzebujesz plecaka, wygodnych ciuchów, wygodnych butów (adidasy też są ok na spacery po lesie!), wody, przekąsek i mapy. Tyle! Pościel dostaniesz w schronisku. Obiad też. Czego jeszcze Ci potrzeba?
To normalne, że wiedzę i doświadczenie zdobywa się z czasem. Sęk w tym, że trzeba od czegoś zacząć. Nie od 500km trekkingu, a od 1-2-3 dniowej wycieczki, na której zorientujesz się, że potrzebujesz większego albo mniejszego plecaka. Albo że wolisz niższe buty, niż wyższe. Albo że potrzebujesz tej karimaty lub śpiwora. Albo że nie, bo nie chcesz tego nosić i wolisz dopłacić za pościel.
Ja na przykład na jednym z pierwszych spacerów po górach (Karkonosze 2018, foto poniżej) przekonałam się, że jednak nie potrzebuję tego wianka na głowie XD Ale wygodne buty, wygodne ciuchy (wtedy jeszcze nie sportowe) i plecak, w którym miałam wodę, jedzenie, coś przeciwdeszczowego i sprzęt foto – już się przydały! Dojechałam tam pociągiem i zdaje się tego samego dnia wróciłam do domu do Wrocławia.
Boję się, że się zgubię; góry wymagają specjalnych umiejętności
Nie chciałam zgadywać czy ludzie w dzisiejszych czasach mają z tym problem. Zadałam to pytanie na moim Instagramie i okazało się, że 50% odbiorców twierdzi, że nie potrafi czytać mapy. Nie była to ankieta przeprowadzana zgodnie ze sztuką, ale tak niski wynik bardzo mnie zdziwił. Podczas rozmowy z niektórymi z nich dowiedziałam się, że „przerażają ich te wszystkie kreski” i że wolą elektroniczne mapy, które po kropce czy po śladzie zaprowadzą ich do celu.
Czytanie mapy to podstawowa umiejętność, bez której trochę bałabym się zapuszczać w nieznany teren. Jednak wydaje mi się, że łatwo się tego nauczyć. Szczególnie ułatwiają to telefony, w którym kropka wskazuje nam naszą lokalizację. Wystarczy przejść się 10 metrów wte i we wte żeby wywnioskować w którą stronę należy kontynuować marsz. Gorzej z analizowaniem trasy, szacowaniem czasu przejścia, stromości podejść, dystansu i tak dalej. Ale im więcej czasu spędzi się z mapą tym lepiej się ją rozumie. A jaka to satysfakcja zobaczyć na własne oczy to, co do tej pory jawiło nam się jedynie na mapie!
Moje pierwsze wędrówki planowałam jeszcze przed wyjściem z domu. Dokładnie rozpisywałam sobie trasę, ile kilometrów jakim szlakiem, jak długo powinno mi zająć to przejście i co robić na kolejnych skrzyżowaniach. Myślałam nad tym zdecydowanie ZA DUŻO, ale dzięki temu nauczyłam się czytać mapy. Zaczęłam rozumieć co oznaczają poszczególne kreski i ikonki. Pewnie mi nie uwierzycie, ale z czasem okazało się, że to wcale nie jest takie trudne, jak mi się wydawało.
Teraz pobieram mapy offline na mapy.cz. Dzięki temu nawet bez zasięgu mam mapy całego regionu w swojej kieszeni. Brak prądu raczej mi nie grozi, bo zawsze noszę powerbanka, ale w nowych, nieznanych rejonach lubię dla pewności mieć przy sobie mapę papierową.
Moje psy nie potrafią się zachować, nie są dobrze zsocjalizowane
Przyznaję, że nie wiem jak to jest – mam bardzo grzeczne psy. Nie chwalę się, ani nie żalę, po prostu otwarcie mówię, że nie wiem jak to jest mieć poważny problem z psem. Nawet jeśli Krakers czasem, czasem często… Zbliża się do granicy mojej wytrzymałości, to w górach jest aniołkiem w swoim żywiole.
Zaciekawiona tematem zapytałam na jednej z moich prelekcji we Wrocławiu jakie doświadczenia mają moi słuchacze. Doszliśmy do wniosku, że nie będąc pewnym zachowania naszego psa również można wyjechać w góry, tylko trzeba mieć oczy dookoła głowy. Dobrze jest też kontrolować otoczenie i nie dostarczać psu nadmiaru bodźców. Jeśli ma problem z tłumem, to zostawmy go ze znajomym człowiekiem przed schroniskiem lub zupełnie zrezygnujmy z wejścia do budynku. Wybierzmy szlaki mniej uczęszczane. Jeśli pies lubi pogonić dzikiego zwierza to zabezpieczmy go przed ucieczką i prowadźmy na smyczy.
Napisałam kiedyś posta o przygotowaniu psa do wędrówki i drugiego, o schematach w podróży, czyli o tym jak to jest, że te moje pieski są takie grzeczne.
Trzeba tylko odpowiedzieć sobie na pytanie czy wędrówka z takim psem nie sprawi, że będziemy bardziej wyczerpani niż wypoczęci? Nie jest to coś, z czym mogę polemizować, bo w przypadku takich wątpliwości każdy powinien sam zastanowić się nad swoim przypadkiem.
Nie lubię tłumów
Tu zacytuję samą siebie:
To fragment posta o 15 niepopularnych zakamarkach Sudetów. Samotnego wędrowania!
Przytłacza mnie myśl o organizacji, szukaniu, sprawdzaniu
Hej, nie lecisz na Marsa! Jedziesz w góry! Wsiadasz w pociąg, wysiadasz, dochodzisz do schroniska, wstajesz rano, idziesz dalej, wsiadasz w pociąg, i tyle! :)
Wiem, że niektórzy mogą myśleć teraz „łatwo Ci powiedzieć”. Pewnie, że łatwo, bo wyjeżdżam tak od kilku lat. Niejednokrotnie zgłaszaliście się do mnie z prośbą o podpowiedzenie kierunku lub noclegu. Prywatne wiadomości i skrzynka e-mail stoją otworem! A jeśli chcecie spróbować poszukać sami, łapcie inspiracje jak i gdzie szukać tras!
PS. Znam Sudety, ale nie znam na przykład Beskidów. Wybierając się w nieznane mi góry też przez kilka dni ślęczę nad blogami i mapami, żeby znaleźć najciekawsze miejsca i najbezpieczniejsze miejsca na nocleg. UWIELBIAM to planować, bo wiem, że planuję przygodę. To mnie napędza!
Boję się dzikich zwierząt
W Polsce największe co nam może przydreptać na szlak to wilki, niedźwiedzie i łosie. Największe, ale nie chcę tu dywagować czy najgroźniejsze, bo dzik też potrafi swoje nadzikować. Wędrując po lesie nigdy nie mam pewności czy aby nikt mnie teraz nie obserwuje. Wielokrotnie o obecności dzikich zwierząt dowiadywałam się po fakcie – kiedy uciekały albo kiedy mój wzrok napotykał jakieś ślepia pomiędzy krzakami.
Nie będę mówić, że dużo łażę po górach i nic mi się nie stało, bo można tak chodzić i wracać, a można wyjść raz i trafić na zły moment. Sama się z tym liczę za każdym razem kiedy idę w góry. Nie ma zwierzęcia, którego obawiam się najbardziej. Każde z nich nazwie mnie intruzem. Stado jeleni może nas staranować, wilki w obronie terytorium mogą zaatakować psy, a niepozorny lisek może mnie pokąsać… wystraszony podczas nocnej kradzieży jedzenia.
Ale wiem też, że dzikie zwierzęta raczej unikają ludzi. Dlatego stosuję się do kilku zasad:
- kiedy jestem w dzikszym terenie, głośno rozmawiam z towarzyszem, głośno mówię do psów lub śpiewam. To dodaje otuchy i informuje zwierzęta o tym gdzie jestem. Mają możliwość się zorientować i wybrać inną ścieżkę;
- obserwuję ślady na ścieżce i uczę się je rozpoznawać. Pamiętam o pogodzie i wiem, że te napotkane o 8:00 ślady na błocie są dzisiejsze, skoro przestało padać dopiero o 7:00;
- jestem czujniejsza wczesnym rankiem i późnym wieczorem – to ulubione pory dzikiej zwierzyny;
- trzymam psy na smyczy – ze mną są bezpieczniejsze, są przy człowieku, tym człowieku, którego lepiej unikać;
- na noc chowam otwarte jedzenie (kabanosy, pasztety itd) do torby i wieszam na drzewie kilkadziesiąt metrów od namiotu. Jeśli ktoś koniecznie chce się stołować u Dzikości to proszę bardzo, stołówka jest tam a nie pod namiotem;
- nie nocuję w pobliżu kosza na śmieci (wiaty, miejsca biwakowania) a jeśli tak – śmieci z kolacji wyrzucam do najdalszego kosza. Jeśli ktoś chce się stołować u Dzikości, powtarzam, stołówka nie jest pod namiotem ;)
I cóż… najdzikszym zwierzęciem, które chciało wchodzić z nami w interakcję był taki jeden kot z pobliskiego domu, który uparcie chciał wleźć mi do namiotu skuszony sama nie wiem czym. Instynkt go zawiódł, bo w środku były psy – na szczęście zbyt zmęczone, by reagować na kocie podchody.
Było jeszcze to stado owiec, które pasąc się w ruinach zamku po prostu przegoniło nas ze swojej dzielni. I pamiętam – był jeszcze indyk, który jak tylko zobaczył że wyłaniamy się zza linii lasu podniósł alarm, zagrodził drogę i musieliśmy omijać go łukiem przez pole. Domowe zwierzęta nie boją się ludzi, też są nieprzewidywalne, a na bank spotkamy je schodząc do wsi. I nie działają na nie krzyki, groźby, ani prośby… Można tylko pokornie zawrócić, zniknąć z pola widzenia lub próbować je ominąć.
Jestem zbyt leniwy/a
Moja ulubiona odpowiedź, która pojawiała się nie rzadziej niż pozostałe. Niesamowite jak wiele ludzi chce przeżyć coś fajnego, a jednocześnie oczekuje, że to się zorganizuje i przeżyje samo. ;)
Na lenistwo nie ma rady! Nic nie poradzę! Trzeba po prostu ocknąć się i ruszyć tyłek. Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, że nigdy nie będziesz młodszy niż teraz, w tej sekundzie? :) Masz określoną ilość czasu i jak wiele z niego już roztrwoniłeś na „no może kiedyś ruszę tyłek…”? :)
Możesz dalej szukać wymówek lub zastanawiać się dlaczego nie wyjeżdżasz w góry. Możesz też spakować się i ruszyć ku przygodzie…
[…] w link i udajcie się daleko stąd, do miejsca, które całkowicie różni się od Polski. Dlaczego nie wyjeżdżasz w góry? Obalamy mity! – Dzikość w sercu to jest blog nad blogi i w ogóle, nie będę się już nad tym […]